Indianie. Przegląd prasy Marek Cichomski i Rafał Kisielewski.


Jeśli znalazłaś lub znalazłeś w jakiejś polskiej gazecie jakiś interesujący tekst związany z Indianami i chcesz z jego treścią zapoznać innych uczestników PRPI - wyślij jego treść do Rafała Kisielewskiego lub Marka Cichomskiego

TO BYŁO LUB BĘDZIE W WABENO - Przegląd prasy polskiej


PRASA 2004 / 2005


* W styczniowym "National Geographic" nr 1/2005 m.in. "Ścieżka pokoju na Kapitol" czyli tekst o otwarciu Muzeum Amerykańskich Indian w Waszyngtonie, wkładka z mapami i biogramami "Indianie. Dziedzictwo językowe i intelektualne" ( rewelacja! ) i artykuł o Parku Narodowym Yosemite. (Cień)

* Dawid Pannert znalazł w Newsweek'u z dnia 24.10.04 artykuł Wojciecha Cejrowskiego pt. "Magia imion" , przytoczmy fragment :
" ważną częścią obrzędów inicjacyjnych u północnoamerykańskich ludów np. Apaczów, było przybieranie nowego imienia. Gdy młody chłopak zostawał wojownikiem, zrzucał stare imię.
W ten sposób, rytualnie, wyzwalał się spod władzy rodzicielskiej - od tej chwili jego ojciec nie mógł mu już niczego nakazać. Następnie chłopak musiał przejąć władzę nad samym sobą, a więc uzyskać samokontrolę.
Służył temu obrzęd bardzo podobny do naszego bierzmowania. Odbywał się on w asyście czarownika i polegał na namaszczeniu świętym duchem. Młody wojownik poddawany był licznym próbom polegającym na umartwianiu ciała. Przemęczony i wyposzczony wpadał w trans. Wówczas komunikował się ze światem duchów i poznawał imię swego opiekuna.
Poznanie imienia ducha opiekuńczego było równoczesne z objęciem nad nim władzy. Ciało wojownika wysysało ducha i nasiąkało nim jak gąbka. Dopóki Apacz nie poznał imienia swego ducha, ten pozostawał wolny - bujał w obłokach poza przestrzenią i czasem. Pływał po zaświatach.
Gdy świeżo upieczony wojownik poznał imię astralnego opiekuna, brał go tym samym pod panowanie. Od tej chwili duch był mu winny służyć opieką i pomocą, mądrością i rozumem, radą i męstwem. To dzięki opiekunowi Indianie potrafili znosić ogromny ból fizyczny, dzięki niemu zawsze nad sobą panowali - w krytycznej chwili wywoływali w myślach odpowiednie imię i wydawali własnemu ciału i duszy rozkaz.
Tak znieczulali ból. Tym sposobem tłumili też głód albo strach. Wojownik nigdy nie wypowiadał tego imienia na głos. Nie wolno go było nikomu zdradzić, bo groziło to utratą samokontroli. Gdyby imię opiekuna dotarło do obcych uszu, wówczas wojownik przestałby być panem własnego losu.
Jego dźwięk stanowił tajemne hasło dostępu do duszy Indianina. Coś jak PIN. Wolność osobista zależała więc od utrzymania tego hasła w sekrecie. Sekretne imię powierzało się niekiedy Szamanowi, szepcząc mu je do ucha. Po co? By w razie utraty przytomności szaman mógł nas - po imieniu - przywołać znad przepaści śmierci z powrotem do życia."

* W miesięczniku dla klientów aptek "Moda na zdrowie" nr 12 z grudnia 2004 r. znajduje się artykuł "Indiańska recepta na zdrowie", czyli rzecz o świecowaniu uszu.
Oto co m. in. Można wyczytać :
"Świecowanie uszu to stara metoda wywodząca się z medycyny ludowej. Zawdzięczamy ją Indianom Hopi z Ameryki Północnej. Żyli ono w bliskim kontakcie z przyrodą i znali wiele sposobów na zachowanie zdrowia. Jednym z nich było właśnie lejkowanie /świecowanie/ uszu. Zabieg ten został zbadany i zaakceptowany jako skuteczny przez współczesną medycynę. Wciąż jednak ma tyluż zwolenników co przeciwników."
Dalej następuje opis jak i na co pomaga zabieg świecowania. Ale przeczytajmy opinie za i przeciw.
"Tak zwane woskowanie uszu można traktować raczej jako rodzaj folkloru medycyny alternatywnej niż uznany przez klasyczną medycynę zabieg. Według laryngologów nie ma ono uzasadnienia teoretycznego ani praktycznego. Można je rozpatrywać w kategorii wiary i psychoterapii"
- to było na nie teraz druga strona medalu.
"Świecowanie uszu jest zabiegiem coraz bardziej docenianym i wypiera klasyczną wizytę u laryngologa, gdyż cechuje się większą skutecznością w usuwaniu woskowiny i produktów wydzielania gruczołów łojowych."

* Beata Fudala w "Dzienniku Zachodnim" z dnia 5 listopada 2004 r. znalazła artykuł "W świecie Indian Ajmara" w którym czytamy m. in. :
"Ksiądz Tomasz Szyszka, werbista...opowiadał o sześciu latach, które spędził na misji w Ameryce Południowej.
....Żyjący w Boliwii Indianie w zdecydowanej większości są chrześcijanami i tak samo jak my obchodzą święto zmarłych.
... Indianie czczą śmierć zmarłego członka rodziny pijąc i jedząc. W samo południe nasłuchują odgłosów. Uważają, że wtedy właśnie mogą odezwać się zmarli. Wystarczy że zaszczeka pies, przeleci motyl, żeby uznali to za znak. Według nich wtedy właśnie przychodzi zmarły częstując się różnymi specjałami. Zwyczajowo oprowadza się go po całym domu, pokazując co się zmieniło, a potem sadza za stołem i częstuje.
...Następnego dnia rodzina zanosi niektóre rzeczy zmarłego do kościoła, aby je poświęcić. Z tymi przedmiotami Indianie idą na cmentarz, gdzie odbywa się druga część przyjęcia. Wszystko po to, aby zyskać przychylność duchów.
Ludność krajów leżących w Andach wierzy, że istnieje łączność między światem żywych i umarłych. Są przekonani, że duchy są w stanie im pomóc. Dlatego jeżeli po kilku tygodniach od ceremonii na cmentarzu nie pada deszcz, na który tak czekają, podejmują kolejne kroki :
idą na miejsce pochówku, wykopują zwłoki, dokładnie je czyszczą, wkładają do specjalnego pojemnika i noszą po wsi, wołając :
"zobacz byłeś u nas jadłeś, piłeś i co? Jeszcze nic dla nas nie zrobiłeś"...

* Dawid Pannert w SUPER EXPRESIE z 14-15 lutego 2004 roku znalazł notkę, w której czytamy:
"Indianie znani z długich nasiadówek przy dogasających ogniskach, bardzo cenili sobie lecznicze właściwości oczaru. Do tego stopnia, że krzewy i drzewa oczarowe otaczali czcią i traktowali jak członków rodziny."

* Staszek Mozoła informuje, że gazeta FAKT z 19 kwietnia 2004 roku wydrukowała artykulik zatytułowany "Masakra za diamenty", w którym czytamy:
"Indianie Cinta-Larga z brazylijskiego stanu Rondonia zamordowali 29 poszukiwaczy diamentów.
Policja znalazła zwłoki garimpeiros (wydobywających nielegalnie diamenty) w masowym grobie na terenie rezerwatu Roosevelta, znanego z bogatych złóż kamieni szlachetnych. Cinta-Larga przyznali się do zbrodni, teraz jednak obawiają się odwetu białych.
Prywatne kopanie szybów i wydobywanie kruszców jest w Brazylii prawnie zabronione.

* Marcin Król w odgrzebanych FAKTACH I MITACH , pochodzących z lata 2003 roku, znalazł artykuł zatytułowany "Kościelne obozy dla Indian. Katoeksterminacja", w którym pisze się o nadużyciach, głównie seksualnych, stosowanych na początku XX wieku przez księży i siostry zakonne wobec uczniów indiańskich, zamykanych siłą w prowadzonych przez Kościół Katolicki szkołach.
Tekst kończy się informacją mówiącą o tym, że właśnie setki byłych uczniów - ofiar szkół z internatami - wytoczyło rządowi federalnemu USA grupowy proces, domagając się odszkodowania w wysokości 25 milionów dolarów za rutynowe pastwienie się, powszechną przemoc seksualną i sadyzm.
W pozwie oskarżają rząd, że wynajął Kościół katolicki do prowadzenia internatów i płacił za to.

* Dawid Pannert w SUPER EXPRESIE z 30 maja 2004 roku znalazł artykuł zatytułowany "Meksykański skarb" w którym czytamy:
"Bez popcornu trudno dziś wyobrazić sobie... kino. Kto by pomyślał, że ten smakołyk towarzyszy ludzkości co najmniej 4500 lat! Aż taka stara była kukurydza, znaleziona w Nietoperzej Jaskini w środkowym Meksyku...
Kukurydza pochodzi prawdopodobnie z Meksyku, choć uprawiano ją także w Chinach i Indiach, i to setki lat przed dotarciem Kolumba do Ameryki.
Meksykańscy Indianie Cachise uprawiali i jedli kukurydzę już około 2599 roku p.n.e. Urna pogrzebowa z 300 roku, także znaleziona w Meksyku, ma podobiznę boga kukurydzy, z ozdobą z prażonej kukurydzy na głowie.
W grobach na wschodzie Peru znajdowane są ziarna kukurydzy, które nadal można prażyć, choć mają już tysiąc lat!
Aztecy nie wyobrażali sobie religijnych ceremonii bez kukurydzy. Dziewczęta wykonujące 'taniec kukurydzy' miały na głowie wieńce z prażonej kukurydzy.
Girlandy z prażonej kukurydzy zakładano posągom bogów (w tym Tlalokowi, bóstwu deszczu i płodności) - jako wieńce, naszyjniki i ozdoby.
Jeden z Hiszpanów opisał ceremonię ku czci bóstwu rybaków. 'Rozsypywali przed nim prażoną kukurydzę, zwaną momochitl, rodzaj ziaren, które pękają, kiedy się je piecze, odsłaniając wnętrze. Wyglądają jak bardzo białe kwiaty'. Czy może być lepszy opis popcornu?"

* "Madumda zrobił nowych ludzi z wierzbowych witek, nauczył ich polowania z łukiem i strzałami, wyplatania koszy, po czym wrócił do swego domu na północy.
Ale ci ludzie też stali się źli, więc Madumada zesłał lód, aby ich wszystkich zabić" - to fragment "Kosmogonii Indian Pomo" znaleziony przez Dawida Pannerta w jakimś starym numerze NATIONAL GEOGRAPHIC .

* Marcin Król w METROPOLU z 29 marca 2004 roku znalazł artykuł zatytułowany "Indianie na politycznej ścieżce".
Uważam, że śmiało można potraktować go jako rekolekcje dla polskiego indianisty, więc decyduję się na przedstawienie go poniżej w całości.
"Turyści gotowi na przeżycie wielkiej tajemnicy, zaopatrzeni w aparaty i kamery, wysiadają z półciężarówek. To będzie romantyczny powrót do przeszłości - pow-wow - tym razem otwarty dla osób spoza plemienia.
Pierwszy rzut oka wypełniona ludźmi arena, pośrodku której Indianie wykonują rytualny taniec dziękczynny: śpiew i tupot nóg, bardzo indiańskie. Tylko... co tu robią budki z hamburgerami i dlaczego facet w pióropuszu ma na sobie odblaskowe adidasy?
Europejczyk pierwszy raz stykający się na żywo z kulturą indiańską doznaje rozczarowania. Ludzie poprzebierani w tradycyjne stroje, ale w bejsbolówkach i adidasach, wyglądają mniej autentycznie niż dzieci na balu przebierańców.
Do tego "święty" taniec, za który rezerwat płaci tańczącym, zapach marihuany unoszący się w powietrzu i starszy plemienia mający "wizje" - każdy by miał, ciśnie się na usta. Jeżeli to ma być wszystko, co pozostało z indiańskiej kultury, to jest to jakaś żałosna podróba, absurdalny amerykańsko-indiański miszmasz.
- My, powiedzmy, "biali" Amerykanie czy też w ogóle ludzie Zachodu, nie zdajemy sobie sprawy, jak strasznymi jesteśmy ignorantami, gdy wypowiadamy się o Indianach - mówi Paula Sundet, antropolog kulturowy.
- Nasza wiedza o nich opiera się głównie na obejrzanych filmach, dlatego wciąż pokutują dwie postawy; albo romantyczna, odwołująca się jednak tylko do historii Pierwszych Amerykanów, albo nie ukrywajmy rasistowska.
Brudny, leniwy i pijany to dla Amerykanów przeciętny Indianin. Biali amerykanie nie mówią o swoich uprzedzeniach wprost, ze względu na poprawność polityczną, ale nikt raczej nie chce mieć pracownika Indianina. W Grand Marais, mieście oddalonym zaledwie o 50 mil od rezerwatu Grand Partage, można ich policzyć na palcach.
- Wolimy zatrudniać studentów z Europy, bo mamy przynajmniej pewność, że oni pokażą się w pracy. Przedtem pracowali dla nas Indianie, ale z nimi był wieczny problem. Po prostu nie chciało im się pracować. A to się taki nie zjawił, a to się spóźnił, nie mówiąc już o tym, jak traktowali klientów. Tak nie da się prowadzić interesu przyznaje Jim, menadżer popularnej restauracji.
Przyczyna nieporozumień jest często większa, niż się wydaje białym, różnica kultur. Dla przykładu jedną z podstaw indiańskiego systemu społecznego jest troska o innych, szczególnie starszych. Jeśli więc któryś z domowników jest chory (rodzina obejmuje też dziadków), oczywiste jest, że Indianin zostaje w domu, żeby się nim opiekować, choćby w pracy miał coś naprawdę ważnego do zrobienia.
- Tak jak wy nie potraficie zrozumieć, dlaczego my nie możemy przyjść do pracy, tak my nie rozumiemy, dlaczego wy przychodzicie broni się Billie Foster z Ośrodka Przeciwdziałania Przemocy.
- Nasze kultury są naprawdę bardzo różne, pracując wśród białych, ciągle muszę się dostosowywać, nie mogę być sobą. To bardzo męczące dodaje.
Jednak stereotyp ten wziął się znikąd. Billie Foster przyznaje, że alkoholizm jest wśród jej podopiecznych bardzo rozpowszechniony. Z bezrobociem i alkoholem związane są inne problemy, takie jak przemoc w rodzinie, gwał-ty, depresje.
- W 90 proc. rodzin występuje któraś z tych patologii, zauważa Foster. Badania pokazują, że np. wśród plemion Alaski wskaźnik śmiertelności związany z uzależnieniem jest 5 razy wyższy niż średnia w Stanach, a z drugiej jednak strony na północnych terenach górzystych liczby te nie odbiegają od średniej krajowej. Indianie oskarżają białych o generalizację, ale życie często potwierdza stereotyp.
- To w ogromnej części nasza wina - kiwa głową Sundet.
- Chciwość białych osadników i polityka zmierzająca do eksterminacji lub asymilacji całej rasy zrobiły swoje.
Biali nigdy nie mieli dobrego pomysłu na to, co zrobić z ogromną, dobrze zorganizowaną nacją, zajmującą całe terytorium dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Zastosowali przeciw nim przemoc i wódkę. Najpierw wytyczono granice między plemionami a coraz liczniej przybywającymi do Ameryki osadnikami. Ale gdy na terenach indiańskich odkryto złoto oraz inne złoża mineralne (m.in. gaz, ropę naftową), zaczęto (nie bez oporu ze strony plemion) spychać Indian na coraz mniejsze tereny, w końcu przesiedlać tam, gdzie nie było nic do eksploatacji.
W latach 50. XIX wieku zaplanowano masową "chrystianizację" Indian. Ale zrobienie z tubylców "chrześcijańskich farmerów" okazało się trudniejsze, niż zakładano i już w latach 70. XIX wieku drastycznie ograniczono liczbę misjonarzy.
W drugiej dekadzie XIX wieku rozpoczął się proces przyznawania ziemi poszczególnym rodzinom. Każda dostawała ziemię oraz pieniądze na narzędzia i nasiona, rząd zapewnił też tzw. instruktorów rolnictwa.
- Z mojego punktu widzenia rozdzielanie ziemi było absurdem. Nie możesz kupić matki. My nie wyznaczamy granic jak wy. Moja wioska to ziemia, jezioro, Słońce, ja. Jak można "posiadać" ziemię? - Komentuje John Morrin, jeden z przywódców w rezerwacie Grand Portage.
Życie w rezerwatach, szczególnie po wprowadzeniu nadzoru agentów federalnych, stało się bardzo trudne. Indianie byli uczeni obcego stylu życia, przemocą pozbawieni ziemi i własnej tradycji, a ogromna część funduszy przekazywanych przez rząd na rozwój rezerwatów była defraudowana. Wiek XX przyniósł zmiany na lepsze, ale stosunkowo krótkotrwałe. Rząd zachęcał Indian do migracji poza terytoria rezerwatów.
- Zachęcał? - Pyta zdziwiony Morrin. - Tak wywożono nas do dużego miasta, setki kilometrów od domu. Po trzech miesiącach odbierano zapomogę. Ale przy tym rasizmie znalezienie pracy graniczyło z cudem.
Nie wiadomo, czy zmiana polityki ze "złego pana" na "dobrego wujka" wyszła Indianom na dobre. Zasiłki przyznawane przez rząd starczały na życie, więc jeśli ktoś nie chciał pracować, tak naprawdę nie musiał. Bezrobocie w rezerwatach sięgało 50-60 proc., zapomogi były potrzebne, ale zupełnie zdezorganizowały życie.
Sytuacja zmieniła się po 1988 roku, kiedy wprowadzono Indian Gaming Act - ustawę regulującą zakładanie przez Indian kasyn. W tej chwili część z nich pod względem przepływu gotówki konkuruje z kasynami Las Vegas. Od 1988 roku powstało 210 kasyn.
- Nasze kasyno jest własnością całego plemienia. Dzięki niemu bezrobocie w rezerwacie spadło z 50 do 3 proc., wybudowaliśmy ośrodek zdrowia, szkołę, dom opieki dla starszych - zauważa Foster.
- Jest i druga strona medalu; wielu, szczególnie starszych ludzi, jest uzależnionych od hazardu.
Od lat 70., po powstaniu Ruchu Indiańskiego, Aniszinabi są coraz lepiej zorganizowani, świadomi własnej historii chcą być odrębnym narodem reprezentowanym w ONZ i niezależnym od innych krajów. W latach 70. rząd amerykański ustalił politykę niezależności plemion. W 1990 roku Kongres zatwierdził zwrot szczątków zmarłych oraz przedmiotów znajdujących się w muzeach, a także ochronę indiańskich grobów.
- Zaczęliśmy walczyć o swoje prawa w sądach, ludzie muszą otrząsnąć się z marazmu - z patosem w głosie mówi Morrin.
- Nigdy tego nie ukrywałem - nasza polityka jest długofalowa. Chcemy się wzmacniać ekonomicznie i społecznie, wysyłać dzieci na uniwersytety, ale budować też na naszej tradycji. Jesteśmy niezwykle silnymi ludźmi. Nikomu i niczemu nie udało się wymazać nas z tej ziemi. Przetrwaliśmy. A gdy dostatecznie się wzmocnimy, oddzielimy się od USA."

* Paweł Głogowski w POLITYCE z 31 stycznia 2004 roku znalazł artykuł zatytułowany "Kopanie pod Inkami", w którym autorka omawia udział Polaków w odkrywaniu śladów prekolumbijskich cywilizacji w Peru.

* Jak donosi Paweł Głogowski ze Sztumu, POLITYKA wydała jako załącznik do kwartalnika RES PUBLICA NOWA nr Zima 1/2004
(cena: 20 zł) pięknie wydaną książeczkę zatytułowaną "Piętnaście dni w pustkowiu".
Jest to relacja Alexisa de Tocqueville ? francuskiego myśliciela politycznego z jego podróży do USA.
- Czyta się jednym tchem. Pisze Paweł i dalej dodaje:
- Myślę, że jest to bardzo interesująca lektura dla każdego indianisty.

* Dawid Pannert z Gniezna wytropił w FAKTcie z 2 stycznia 2004 roku iście katastroficzną informację zaczynającą się jakże niewinnymi słowami:
"Kalendarz Majów jest jednym z najstarszych na świecie, a do tej pory uchodzi za najdokładniejszy jest bardziej zbliżony do roku zwrotnikowego, niż używany przez nas kalendarz gregoriański. Majowie nazywani byli władcami czasu.
Według ich lunarno-solarnego kalendarza czas jest spiralny. Nie ma początku ani końca, choć za początek świata lud ten uważał chyba rok zapisywany w ich kalendarzu jako 13.0.0.0.0. Według różnych przeliczeń jest to 13 sierpnia 3114 roku p.n.e. lub 15 października 3374 roku p.n.e. (ale według jeszcze innych badaczy także 8499 lub 8238 p.n.e.).
A kiedy się skończy? Niedługo. W roku 2012 według kalendarza gregoriańskiego, kiedy to według kalendarza Majów skończy się tak zwany wielki cykl trwający 26 tysięcy lat i powstanie nowy świat.
Ten kalendarz zdobywa sobie coraz większe rzesze miłośników również w Polsce, ale nie ma go w użytku oficjalnym państwa. Więc chyba nie musimy się bać, że nasz czas skończy się za 9 lat ???

* Okładka - Wiedza i Życie WIEDZA I ŻYCIE z 2 lutego 2004 roku publikuje kilka tekstów związanych z Indianami, a już całkiem rewelacyjne jest zdjęcie umieszczone na okładce tego numeru. Trzeba to koniecznie kupić, trzeba to przechowywać w bezpiecznej szufladzie.
Skan okładki nie odda zapewne tego, co można obejrzeć na oryginale.
* Pierwszy "indiański" wątek z tego numeru pisma to fotoreportaż z wykopaliska w Cerro Blanco. Mamy tu kolejną serię jakże dobrych zdjęć.
Drugi artykulik to "Zaplecze Machu Picchu".
Zapowiadane na okładce "Ginące języki" to tekst dotyczące zanikających języków całego świata.
Czytamy tu między innymi, że dwa miesiące temu zmarła Florence Jones, ostatnia osoba mówiąca językiem wintu.
Tekstowi temu towarzyszy też zdjęcie trzech Indian, wśród których jest fotka z 1916 roku pewnego Indianina Blackfoot, który w obecności Fences Densmore nagrywa swój głos.

* W SUPER zaś EXPRESIE z 10 stycznia Dawid wytropił następującą notkę:
"Indianie, żyjący w New Jersey (USA), zachowali legendę o gigantycznej rybie lub ziemnowodnym gadzie wielkości człowieka, którego nigdy nie udało się schwytać. Akurat w tym rejonie w 1973 roku wielokrotnie widywano człekopodobną istotę pokrytą łuskami, zwaną człowiekiem - aligatorem..."

* Nie mniej pasjonującą informację Dawid znalazł w innym numerze SUPER EXPRESU z dnia 17-18 stycznia 2004 roku.
Czytamy tam, że Tecumseh (lub jego brat) jest twórcą klątwy rzuconej na prezydentów USA.

* W TELE TYGODNIU z 12 stycznia 2004 roku Dawid Pannert kolejnym cudem dojrzał super malutki artykulik o Lou Diamondzie Philipsie, w którym czytamy:
"W jego żyłach płynie krew hiszpańska, szkocka, irlandzka, chińska i trochę indiańskiej. Ta mieszanina, która zdecydowanie wpływa na wygląd aktora sprawiła, że Lou często grywa Indian. Ale rdzenni Amerykanie mają mu to za złe. Nie jest przecież prawdziwym Indianinem.
- Nie zawracam sobie tym głowy. To nie mój problem. Mogę zagrać nawet Szweda lub Niemca, jeśli reżyser powierzy mi taką rolę.

* I raz jeszcze Dawid, tym razem jako przeglądacz GAZETY WYBORCZEJ z 31 stycznia 2004 roku, gdzie to znalazł następujący tekst/donos:
"Jesienią 2003 roku minęło 256 lat od pierwszej wielkiej ekspedycji naukowej do Ameryki Łacińskiej, w której udział wzięli także poznańscy badacze Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM. Z tej okazji od jutra w poznańskim Muzeum Etnograficznym (ul. Mostowa 7) można oglądać wystawę podsumowującą ten czas.
To przede wszystkim prawie 50 plansz i fotogramów dokumentujących pracę polskich etnologów i archeologów od historycznych studiów nad tradycyjną kulturą Indian Keczua po prowadzone do dziś badania w dżunglach Amazonii, wysokogórskich wioskach andyjskich i wielokulturowych miastach Ameryki Południowej.
- Panują tam bardzo trudne warunki klimatyczne, badacze narażeni są na egzotyczne choroby, ale dzięki pasji udaje im się docierać do miejsc, których rodzimi naukowcy starają się unikać" - mówi profesor Aleksander Posern-Zieliński, który brał udział w pierwszej ekspedycji w 1978 roku.
Prezentację wzbogaci także około 80 eksponatów przywiezionych z badań, między innymi narzędzia rolnicze, sprzęty gospodarstwa domowego, stroje ludowe, tkaniny, instrumenty muzyczne należące do Indian z różnych plemion.
Wystawę można oglądać do 28 marca.
Bilety kosztują: 3,50 zł i 5,50 zł.
Ekspozycji towarzyszy cykl niedzielnych wykładów oraz projekcja filmu nakręconego podczas wyprawy w 1978 roku.


PRASA 2003


* Okładka - ARCHEOLOGIA ŻYWA nr 2(25) TEMAT NUMERU " ARCHEOLOGIA ŻYWA " nr 2(25)/2003 to - INDIANIE AMERYKI PÓŁNOCNEJ a w nim m.in.:

- artykuł Roksany Chowaniec " Indiańskie lato w Biskupinie "
- Paleoindiańskie kultury nad Missisipi:
- Świetność i upadek Tradycji Missisipi
- Kopce kultury Adena i Hopewell
oraz
- Skarby, pieczęcie, wikingowie, humus
- Tajemnice egipskich mumii
- Kalchu - miasto skarbów
- Dzielne łuki Amona - Re
- Wikingowie XXI wieku

* Dawid Pannert z Gniezna jakimś cudem zauważył w SUPER EXPRESSie z 18 grudnia 2003 roku super malutki kącik, w którym jest napisane:
"Jak co roku, w grudniu, ponad 500 Indian z Chiapa de Corzo w meksykańskim stanie Chiapas wyruszyło na 80-kilometrową wędrówkę. Wspinają się na wysokość 2 tys. metrów, żeby ściąć niluyarilu ich bożonarodzeniową roślinę. Niluyarilu jest rośliną pasożytującą na sosnach i dębach. Pielgrzymi śpiewają roślinie pieśń, przepraszają, że muszą ją ściąć. Po powrocie do rodzinnej wioski Indianie dekorują kościoły rośliną z gór."

* Sławomir Adamczyk w jakimś numerze COSMOPILITAN znalazł artykuł Beaty Pawlikowskiej, w którym między innymi czytamy:
" Płynęliśmy przez bardzo długich dziesięć dni, wiosłując od rana do wieczora, w słońcu i w tropikalnych ulewach, i wtedy zauważyłam dziwną rzecz: kiedy zaczynało się chmurzyć i zbierało się na deszcz, Indianie Wai-Wai, z którymi płynęłam, zaczynali się rozbierać. Zdejmowali z siebie, co się tylko dało, czyli niewiele, bo Indianie Amazonii specjalnie tekstylni nie są. Ale zdejmowali wszystko - czy to stare koszulki, czy spodenki, czy przepaski biodrowe i wszystko to czym prędzej chowali pod liście albo pod plastikową płachtę, która chroniła przed zamoczeniem dwa zapasowe worki z mąką maniokową.
A ja w tym samym czasie - czyli zanim zacznie padać - czym prędzej zaczynałam się ubierać i wkładałam na siebie oczywiście mój porządny płaszcz przeciwdeszczowy. I tak to się powtarzało przez dwa czy trzy dni.
Jak miało lać, to Indianie się rozbierali, a ja się ubierałam. W tym płaszczu przeciwdeszczowym było niewygodnie, trudno się wiosłowało, a my oczywiście nie zatrzymywaliśmy się żeby przeczekać nawet największą ulewę. Cały czas płynęło się dalej, tym bardziej że nie mieliśmy już prawie nic do jedzenia.
I pewnego dnia spróbowałam zrobić to samo, co Indianie: kiedy niebo znowu zrobiło się szare i zaczęły kapać pierwsze ogromne krople tropikalnego deszczu, Indianie się rozebrali i ja też.
I wtedy odkryłam, że najbardziej genialnym płaszczem przeciwdeszczowym jest ludzka skóra. "
O rany !!! Beato !!! Musisz przyjechać na Zlot !!!

* Dawid Pannert w GAZECIE WYBORCZEJ z 19 września 2003 roku wykukał mały, ale interesujący artykulik o zapuszczonych miastach Amazonii w którym czytamy:
" Dorzecze Amazonki to dziki kraj, do dziś przeważnie nietknięty ludzką stopą - mówią obiegowe opinie. Nic bardziej mylnego.
Część porośniętych dziś puszczą terenów w okolicach górnego biegu rzeki Xingu, prawego odpływu Amazonki, była w czasach przedkolumbijskich gęsto zaludniona - dowodzą w najnowszym numerze SCIENCE badacze pod kierownictwem Michaela J. Heckenbergera z Uniwersytetu Florydy.
Dzięki analizie zdjęć satelitarnych i badaniom archeologicznym naukowcom udało się odkryć na tym terenie wiele zapuszczonych osad, które rozkwit przeżywały między XIII a XV wiekiem.
Większość z nich była otoczona głębokimi na pięć metrów fosami, miała centralne place i promieniście rozbiegające się drogi.
Badacze odkryli też ślady intensywnych robót irygacyjnych: część siedlisk miała bogatą sieć kanałów, tam i stawów.
Na przełomie XVI i XVII wieku europejscy kolonizatorzy wytępili Indian, a tereny na nowo zarosły puszczą."

* "Po długim okresie milczenia i wytrwałej organizacji całkowicie niezależnych od państwa gmin indiańskich w stanie Chiapas Narodowo Wyzwoleńcza Armia im. Zapaty (EZLN) znowu daje znać o sobie.
Jednak mimo spekulacji prasy o wznowieniu dialogu z rządem zapatyści nie chcą o nim słyszeć."
- Tak zaczyna się długawy artykuł znaleziony przez Pawła Głogowskiego w GAZECIE WYBORCZEJ z 19 sierpnia 2003 roku.
W środku czytamy jeszcze m.in.:
"O prawa Indian upomniał się też prof. Miguel Leon Portilla, największy w Meksyku autorytet w zakresie kultur prekolumbijskich mówiąc: Roszczenia Indian są uzasadnione. Nie żądają przecież suwerenności, lecz autonomii; chcą mieć reprezentację w parlamencie i wpływ na swój los."
Okazuje się też, że do głosu, poza wciąż cytowanym Marcosem, dochodzą i inni comandantes, którzy " Mówili, że Indianie nie potrzebują niczyjej zgody, by żyć według własnych praw i obyczajów ".
Wezwali oni też wszystkie gminy indiańskie do wypowiedzenia posłuszeństwa rządowi, zastrzegają, że " autonomia nie oznacza separatyzmu, lecz prawo do decydowania o własnym losie. "

* " WOKÓŁ KONI " kwartalny dodatek " KONIA POLSKIEGO " nr 6 ( 3 / 2003 ) opublikował artykuł Zenona Lipowicza " Koń w życiu Indian " a w nim m.in.: historia konia na kontynencie amerykańskim, koń i Apacze, Komancze, Nez Percez ( rasa Appaloosa ), indiańskie metody ujeżdżania i wiele innych ciekawostek z ilustracjami ze zbiorów autora.

* Najnowszy POZNAJ ŚWIAT ( nr 10 / 2003 ) opublikował artykuł Alicji Sordyl pod tytułem " Milczenie szamana ". Znajdziecie w nim opis pobytu Alicji w rezerwacie indian Lakota - Pine Ridge i Crow Dog Paradise w Dakocie Południowej. Przeczytacie również o przebiegu kilku ceremonii prowadzonych przez Jamesa Robideau - Człowieka Gwiazd.

* Magdalena Stenka w jakimś starym POZNAJ ŚWIAT znalazła tekścik zatytułowany " Sztafeta czerwonoskórych " w którym czytamy: W brazylijskim interiorze w stanie Goias, między rzekami Vermelho i Manelaus, dopływami Rio Tocantins, mieszka szczep Indian Kran (Crao), jeden z 18 szczepów należących do plemienia Timbira z grupy językowej że. Kranowie zamieszkują obszar tzw. sertao, tj. krajobrazu pośredniego między dżunglą a stepem, charakteryzującego się rzadkim lasem parkowym, w którym jednak podszycie może być bardzo gęste i wysokie. Wspólną cechą wymienionych 18 szczepów Timbira jest kolisty układ osiedla, sposób obcinania włosów,poglądy totemiczne i wyścigi z drewnianymi kłodami. Wyścigi te to pierwotny typ sportu indiańskiego, który wychowuje nie pojedyncze jednostki atletów (jak u nas) ale kształtuje siłę fizyczną całego szczepu: dzieci i dorosłych, mężczyzn i kobiet.Wyścigi cieszą się ogólną sympatią i sprawiają Indianom widoczne zadowolenie nawet przy największym upale. Odbywają się nie w rozgrywkach indywidualnych, lecz grupowych. Każda grupa składa się z 15 uczestników. Dwaj pierwsi podnoszą na barki ciężką kłodę, gładko ociosaną, wagi około 17 kg. Nagle jeden ucieka z kłodą, a pozostali gonią go. Po pewnym dystansie podchodzi do biegnącego następny, podsuwa się pod kłodę i zwalnia poprzednika. W ten sposób następują zmiany aż do osiągnięcia ustalonego celu.W takich sztafetach biorą też udział kobiety, choć z lżejszymi klocami wagi około 13 kg.

* Paweł Głogowski w RZECZPOSPOLITEJ z 4 lipca 2003 roku znalazł artykuł zatytułowany "Praindianie Amazonii", w którym czytamy: Amazonia zachodnia zamieszkana była już blisko 4500 lat temu. Francuscy archeolodzy odkryli naczynia kamienne i ślady osad w prowincji Zamora-Chinchipe na południu Ekwadoru, przy granicy z Peru, na wysokości od 500 do 2000 metrów nad poziomem morza. Pozostałości osadnictwa rozciągają się na stokach andyjskich pokrytych tropikalnym lasem, miejscami silnie zniszczonym. Region ten bywa nazywany andyjskim Piemontem. Wcześniej nie były tam prowadzone żadne systematyczne poszukiwania archeologiczne. Dotychczas sądzono, że region ten został zasiedlony dopiero pod koniec I tysiąclecia. Przed tysiącem lat przybyły tam grupy Indian Bracamoros z rodziny językowej jivaro; właśnie ich potomków napotkali hiszpańscy konkwistadorzy w XVI wieku. Ale, jak się okazuje, dzieje przebiegły inaczej. Monumentalne struktury odkryte w Santa Ana Florida w górnym biegu Rio Palanda świadczą o rozwiniętej już tak wcześnie technice wznoszenia skomplikowanych budowli, służyły one celom obrzędowym i pogrzebowym. Metodą węgla radioaktywnego C 14 określono ich wiek na około 2450 lat p.n.e. Stanowisko Santa Ana Florida jest tym ciekawsze, że badacze natrafili tam na dary wotywne w postaci kamiennych naczyń finezyjnie wypolerowanych i ozdobionych rytymi wizerunkami zwierząt, kotów, kondorów, węży, a także postaci ludzkich. Na pierwszy rzut oka nawiązują one do młodszych przedmiotów tego typu znanych w Peru, należących do tzw. kultury Chavin, odkrytej na północnym wybrzeżu Peru w małej dolinie Cupisnique. Odkrycie świadczy o obecności podstawowych elementów ideologicznych, jakie pózniej występują w cywilizacjach andyjskich, już dużo wcześniej, i to w miejscu tropikalnym, gdzie ich obecności nie podejrzewano. Andyjskie regiony tropikalne mają reputację stref niesprzyjających osadnictwu i w związku z tym cierpiących na chroniczny niedorozwój. Wizja taka opiera się na analizie warunków geograficznych i skutków kolonizacji.

* Dawid Pannert w jakimś piśmie znalazł krótki artykulik o indiańskich drogach w którym m.in. czytamy: "Zdjęcia satelitarne NASA pokazują szlaki biegnące przez lasy deszczowe na terenie Kostaryki. Datowane są na okres 500-1200. Zwane są "drogami zmarłych". Jeszcze dziś wykorzystuje się je do przenoszenia zmarłych na miejsce pochówku i do transportu "laja" - wulkanicznego kamienia, używanego do budowy grobów i ogrodzeń cmentarnych."

* PRZEGLĄD z 20 kwietnia 2003 roku opublikował dość obszerny artykuł zatytułowany "Zbrodnia w rezerwacie" w którym w dość streszczony (ale za to treściwy) sposób omawia historię Anny Mae Aquash. Tekstowi towarzyszy świetne, kolorowe zdjęcie Anny oraz drugie zdjęcie przedstawiające tancerzy Pow Wow.

* FOCUS z czerwca 2003 roku publikuje obszerny artykuł zatytułowany "Jessica uratowana" a w nim między innymi jest zamieszczone zdjęcie Lori Piestwey. O samej zaś Lori napisano: "Jesica mieszkała w koszarach razem z Lori Ann Piestewą, 23-letnią Indianką z plemienia Hopi, samotną matką dwojga dzieci, która wiedziała, że tylko dzięki pracy w siłach zbrojnych może zapewnić im przyszłość. Obie kobiety stały się serdecznymi przyjaciółkami, nierozłącznymi na służbie i w czasie wolnym."

* I stało się to, o czym chyba nikt z PRPI pomyśleć nawet nie mógł! Wpierw trąbiła o tym telewizja a zaraz po tym rozpisały się gazety dodając zaraz do tekstów zdjęcia. Indianie szkolą polskich żołnierzy!!! Więcej szczegółów wyczytać można w zamieszczonym w GAZECIE WSPÓŁCZESNEJ z 19 maja 2003 roku tekście: "Indianie z Arizony będą uczyć podlaskich pograniczników tradycyjnych metod odnajdywania śladów na zielonej granicy. Metody te zdają egzamin na granicy amerykańsko-meksykańskiej, przydadzą się zatem również na wschodniej granicy Polski. Indianie zatrudnieni w służbach celnych w amerykańskim stanie Arizona specjalizują się w tropieniu przemytników przerzucających przez zieloną granicę z Meksykiem narkotyki oraz nielegalnych imigrantów. Stosują stare tradycyjne metody indiańskie, które pomagają wytropić ludzi poruszających się po lesie czy łące. Wskazówką może być złamana gałązka, zdeptana trawa itp."

* Paweł Głogowski znalazł w GAZECIE WYBORCZEJ (26-27 kwietnia 2003) notkę która informuje, że: "Na peruwiańskim wybrzeżu, około 200 kilometrów na północ od Limy, w dolinie rzeki Pataivilca, na starym splądrowanym przez rabusiów cmentarzu archeolodzy z peruwiańsko-amerykańskiej wyprawy badawczej znalezli fragment tykwy z wizerunkiem bożka. Siedmiocentymetrowy relief przedstawia postać z kłami i pazurami, trzymającą w rękach węża i berło. Badania metodą radiowęglową wykazały, że naczynie ma około 4,5 tysiąca lat. Wizerunek jest więc najstarszym z dotychczas odkrytych wyobrażeń bóstw czczonych w kulturach andyjskich. Znalezisko to cofa datę początków zorganizowanego kultu religijnego na tych terenach o 1,5 tysiąca lat. Najstarszy dotychczas znany archeologii wizerunek boga z berłem i wężem datowany jest na 1000 lat p.n.e. Odkryty bożek jest pierwotną wersją Wirakoczy - uznawanego za stwórcę świata, prawodawcę i mędrca. Jego kult trwał do najazdu hiszpańskich konkwistadorów w XVI wieku. Zmieniające się z biegiem lat wizerunki Wirakoczy umieszczane były na złotych ozdobach, ubraniach i płaskorzezbach. Robiły to m.in. kultury Wari i Tiahuanaco pomiędzy 600 a 1000 rokiem naszej ery. Najbardziej znanym wizerunkiem Wirakoczy jest płaskorzezba na słynnej Bramie Słońca w mieście Tiahuanaco w pobliżu świętego jeziora Titicaca."

* Paweł Głogowski w GAZECIE WYBORCZEJ z jeszcze 6 grudnia 2002 roku znalazł artykuł pt. "Kim byli pierwsi Amerykanie" w którym m.in. czytamy: "W Narodowym Muzeum Antropologii w Mexico City spoczywają dziesiątki szkieletów i czaszek wykopanych w pobliżu miasta jeszcze w XIX wieku i należących do pierwotnych mieszkańców tych ziem. Od dawna nikt się nimi nie interesował, choć wyglądają na bardzo stare i mają wąskie (dolichocefaliczne) - dokładne przeciwieństwo krótkich i szerokich (brachycefalicznych) czaszek, jakie spotyka się powszechnie na stanowiskach typowych paleoindianom amerykańskim. Do kogo należały? I od jak dawna spoczywały w ziemi, zanim je wykopano? Jeśli te czaszki mają więcej niż 12 tysięcy lat, nie należały do ludu Clovis, a wtedy trzeba na nowo spojrzeć na problem kolonizacji Ameryki. (...) Wygląda na to, że ludzie przybyli tu co najmniej w dwóch falach i że należeli do dwu różnych ras: długo- i krótkogłowych. I że potem nie mieszali się ze sobą. Część z nich z pewnością należała do ludu Clovis. Ale część - z rasy długogłowych - miała inne pochodzenie. - Uważamy, że starsza rasa mogła dostać się tutaj z terenów dzisiejszej Japonii, poprzez wyspy Pacyfiku i wybrzeże Kalifornii - powiada Sylwia Gonzalez."

* Wytropiony przez Pawła Głogowskiego w GAZECIE WYBORCZEJ z 19 maja 2003 roku artykuł zatytułowany "Nie ma mowy" ma bardzo wymowny i zastraszający podtytuł: "Lada dzień zginą 182 gatunki ptaków. W ich ślady pójdzie 180 gatunków ssaków. Obok nich na Czerwoną Listę powinno się wpisać 438 ludzkich języków"... Z dalszego tekstu dowiadujemy się: - że jest obecnie m.in. tylko pięciu ludzi na świecie, którzy mogą sobie uciąć pogawędkę w języku Indian Idaho, - że z 176 języków jakie były używane w Ameryce Północnej jeszcze w 1600 roku do dziś znikły 52, - że boliwijskich Indian językiem leco mówi dziś zaledwie 20 osób.

* WIEDZA I ŻYCIE z lipca 2003 roku podaje, że: "Około 50% Europejczyków twierdzi, że kapusta, brukselka i kalafiory są gorzkie - tak odczuwają smak obecnych w tych warzywach pochodnych fenylotiokarbamidu (PTC). Brukselka i brokuły nie smakują aż 70% Azjatów, podczas gdy w niektórych populacjach Indii 35 % odbiera je jako gorzkie. Dla pozostałych PTC jest bez smaku, niczym kreda. PTC budzi największą odrazę wśród Indian Papago z Arizony - aż 98,6% nie cierpi brukselki.

* To samo co powyżej WIEDZA I ŻYCIE w artykule zatytułowanym "Sznurkologia" podaje, że: "U Indian Navaho sznurkowe figury wplotły się - dosłownie - w tradycję. Ich wykonywaniu towarzyszą opowieści związane z historią plemienia. Plecionki są elementem edukacji - część figur jest skojarzona z niebieskimi konstelacjami. Patrząc poprzez dłonie oplecione sznurkiem na nocne niebo, młodzi Indianie poznają gwiazdozbiory plemienia Navaho - zupełnie inne niż te w naszej kulturze.Według plemiennych podań wiedzę o figurach ze sznurka przekazała Indianom Kobieta Pająk po to, aby mogli właściwie myśleć i dzięki temu prowadzić swoje życie właściwą drogą. Navaho wypełniają to przesłanie przez całe życie. Uczą dzieci sznurkowych figur od najmłodszych lat, używają ich w swoich obrzędach i traktują je jako twórczość artystyczną. Jednak pojęcie twórczości jest u Navaho całkiem odmienne niż nasze. Celem twórczości jest nie dzieło, ale sam proces. Sznurkowe figury istnieją jedynie przez krótką chwile po ułożeniu, po czym znikają, pozostając jedynie w pamięci. Tak samo jest w przypadku rytualnych rysunków z kolorowego pisaku, które po odbyciu obrzędu są niszczone.

Jeśli znalazłaś lub znalazłeś w jakiejś polskiej gazecie jakiś interesujący tekst związany z Indianami i chcesz z jego treścią zapoznać innych uczestników PRPI - wyślij jego treść do Rafała Kisielewskiego lub Marka Cichomskiego


Ilość osób obecnych teraz na stronie:


Idź do góry | Wróć do WABENO | Wróć do strony głównej

Copyright by Dariusz Lipecki